Menu Zamknij

Fabryka kawy słodowej „Prymas” 1913–1937 cz. IV

Fragment hali produkcyjnej fabryki kawy słodowej „Prymas”. Źródło: „Express Ilustrowany” 1929, nr 15
Fragment hali produkcyjnej fabryki kawy słodowej „Prymas”. Źródło: „Express Ilustrowany” 1929, nr 15

Minęło już ponad 100 lat od momentu uruchomienia w Tarnowskich Górach fabryki kawy słodowej „Prymas”

cz. IV

Działalność przedsiębiorstwa w latach 1934-1937 w Tarnowskich Górach do momentu ogłoszenia jego ostatecznej likwidacji

W 1931 r. J. Kaczor postanowił sprzedać swoje akcje – miał ich aż 80%, a pieniądze zainwestować w nowoczesny park maszynowy i rozszerzenie produkcji. Niestety, ta decyzja – w wyniku szalejącego kryzysu gospodarczego i serii niefortunnych zdarzeń – doprowadziła ostatecznie do sądowego ogłoszenia upadłości przedsiębiorstwa w 1934 r. i do całkowitej jego likwidacji w 1937 r.

W liście z 1937 r. do prof. W Lutosławskiego tak o tym pisał sam poszkodowany: „W 1931 roku pozbyłem się moich akcji „Prymasa” fabryki kawy słodowej w Tarnowskich Górach, których posiadałem 80% kapitału zakładowego tego przedsiębiorstwa za cenę 158 000 zł za listy hipoteczne jednego banku hipotecznego w Tarnowskich Górach. Jednak nie długo się cieszyłem tym sukcesem. Po dwu miesiącach czekania na formalności przepisania sądowego kupionych hipotek na mnie, okazało się, że ów bank miał zamiar mnie oszukać, gdyż scedowane mi hipoteki (listy tych hipotek) zastawił, czyli zlombardował w Paryżu, i dlatego nie mogły zostać na mnie przepisane. Musiałem się z tego interesu wycofać. Podjąłem ponownie kierownictwo fabryki. Aby rozszerzyć produkcję, zaciągnąłem na realności „Prymasa”, tj. fabrykę, 90.000 zł w Miejskiej Kasie Oszczędności w Katowicach i zainwestowałem je w nowo założonym oddziale wyrobów cukierniczych w tejże samej fabryce. Po 5-letniej pracy już dwoma oddziałami, tj. produkcji kawy słodowej i produkcji wyrobów cukierniczych, zjechałem marnie na dół. Powód? Nie moja wina, lecz ogólne stosunki gospodarcze, niekorzystne w naszym kraju, które się rozpoczęły od roku 1931. Dalszą przyczyną mego upadku były nadmierne odsetki od zaciągniętej pożyczki – 12% rocznie, następnie horrendalne podatki i to rozmaite opłaty społeczne robotników. Zachodziły wypadki, że musiałem płacić podatki i za moich odbiorców Kryzców, bo gdy nastąpił kryzys gospodarczy, a Kryzcy nie mogli się wywiązać z podatków, to Urząd Skarbowy licytował ich interesy i sprzedawał ich towary, które im dostarczyłem, a jeszcze u mnie niezapłacone i tak z tego tytułu poniosłem duże straty cirka 25.000 zł. Koniec końców, z powodu ustawy o spółkach akcyjnych z 1933 roku, która mówi, że jeżeli spółka utraci ½ kapitału zakładowego, to zarząd tejże jest zobowiązany pod karą zgłosić upadłość majątkową, i nie chcąc zostać ukaranym, zmuszony zostałem ogłosić upadłość. Przez zgłoszenie upadłości straciłem mój cały majątek ulokowany w akcjach 80%, który wynosił 80 000 zł. Realność firmy została sprzedana za 136.000 zł, z której to sumy pokryto wszelkie długi firmy, a ja wyszedłem jak Zabłocki na mydle. Tak wyszedłem po tylu latach mozolnej pracy na dziada. No, ponieważ już się postarzałem – liczę 60 lat, to mi już dziadostwo przystoi. Ja osobiście niezbyt się tym przejmuję, bo nigdy w mym życiu nie byłem chciwy na mamonę i nie byłem zbyt do niej przywiązany. Pracowałem i chorowałem, już to z obowiązku obywatelskiego i wewnętrznego zadowolenia, że się coś tworzy i nie na darmo zjada dar Boży. Bo i cóż nam więcej potrzeba i tak nic się ze sobą do grobu nie zabierze. Tylko gorzej jest z mymi dwoma synami, którzy liczą: jeden Boleś 27 lat, to jest ten, który się urodził, gdy ja bawiłem w Kosowie na Sejmie eleuzyńskim w roku 1910; drugi Mieczysław 22 lata stary. Ponieważ zawsze liczyłem na to, że po mnie oni oboje obejmą to przedsiębiorstwo i je wspólnie poprowadzą, dlatego też nie posyłałem ich do wyższych szkół, a przysposabiali się do tego fachu fabrycznego i tam pracowali. Teraz jednak, po zlikwidowaniu przedsiębiorstwa przez upadłość, zostali oboje bez zajęcia i jakichkolwiek środków do życia. Ja zaś straciłem wszystko, nie mogąc im pomóc. Starałem się już dla nich o jakiekolwiek zajęcie, ale bezskutecznie. […] Doprawdy przykre czasy nastały dla nas. Ja, z powodu nabytej choroby w fabryce, jestem uznany za niezdolnego już do pracy, a ponieważ byłem ubezpieczony na taki przypadek, to z tego tytułu otrzymuję rentę inwalidzką złotych 136 miesięcznie. Prawda, że z tej skromnej renty mało mogę pomóc moim synom po wyżywieniu się z żoną i opłacie czynszu za mieszkanie. Ale, ponieważ mając szkołę Kochanego Ojca, to jest szkołę skromnego i mądrego życia, tak jak zawsze Kochany Ojciec mówił: mało, a dobrze żyć i nie używać niczego, co nie jest potrzebne naszemu organizmowi. Ta nauka daje mi dziś dobre korzyści. Pomimo tej mojej obecnej biedoty, jestem zadowolony z siebie i z pracy mojej społecznej, którą wykonywałem podłóg wskazówek Kochanego Ojca od roku 1907”.

Fabryka kawy słodowej „Prymas” była od samego początku przedsięwzięciem w pełni polskim – ambitnym i realizowanym z pełnym rozmachem, rozsądkiem i zaangażowaniem patriotycznym. Wybór produktu – kawy zbożowej – wydawał się, jak na ówczesne czasy, nader celny, gdyż jego spożycie było powszechne. Kawę piło się przez cały dzień dosłownie „do wszystkiego” – czy w pracy, czy w domu.

Przeniesienie fabryki z Gelsenkirchen do Tarnowskich Gór było podyktowane względami patriotycznymi, ale stosunki ekonomiczne też odegrały w tym dużą rolę, bo teren Westfalii nie był już tak atrakcyjny gospodarczo, jak przed i w trakcie wojny. Powojenny kryzys gospodarczy w Niemczech dotknął z całą siłą ten „raj”, będący przez lata mekką dla polskich emigrantów zarobkowych z Wielkopolski i Górnego Śląska na przełomie XIX i XX w.

Po likwidacji fabryki w 1937 r. i całkowitym bankructwie J. Kaczor wraz z drugą żoną przeniósł się do Piekar Śląskich, gdzie wynajmował skromny pokoik za niewielkie pieniądze. Do końca życia nie podjął już pracy zarobkowej, żyjąc ze skromnej renty. Zamartwiał się tym, że jego dwaj synowie nie mają pracy z powodu szalejącego kryzysu gospodarczego. W końcu zajęcie znaleźli dopiero z początkiem 1939 r. – Bolesław w warsztatach kolejowych w Bydgoszczy, gdzie wkrótce zmarł na zapalenie płuc, a najmłodszy Mieczysław w Spółce Brackiej w Tarnowskich Górach. Najstarszy syn Wacław nie miał problemów finansowych, gdyż od wielu lat zajmował się świadczeniem usług krawieckich w Tarnowskich Górach. W materiale źródłowym nie ma natomiast wzmianek o córkach J. Kaczora, ale jak były zamężne, to finansowy byt – zgodnie z ówczesną mentalnością – zapewniali im mężowie.

W marcu 1939 r. J. Kaczor przeprowadził się – dzięki staraniom Michała Patryasa, dawnego przyjaciela z Eleusis i Zakonu Kowali – do Ostrowa Wielkopolskiego. Tam też przeczekał drugą wojnę światową. W grudniu 1945 r. powrócił do Tarnowskich Gór i zamieszkał u syna Mieczysława. W maju 1946 r. przeszedł rozległy zawał serca, w wyniku którego doznał epizodu niedokrwiennego mózgu i częściowego paraliżu. Zmarł po długiej chorobie i nieudanej rekonwalescencji we wrześniu 1947 r. w Zabrzu, gdzie został pochowany. Jego grób już nie istnieje.

Stanisław Janicki po sprzedaży w 1926 r. swoich udziałów w fabryce kawy działał nadal aktywnie na arenie politycznej i publicystycznej Górnego Śląska. W 1936 r. otworzył sklep z galanterią skórzaną w Katowicach i poświęcił się wyłącznie życiu rodzinnemu z drugą partnerką i dwójką dzieci poczętych ze związku z nią. W 1939 r., po wybuchu drugiej wojny światowej, rozpoczął działalność konspiracyjną, został za to aresztowany w grudniu 1940 r. i stracony na gilotynie w czerwcu 1942 r. w katowickim więzieniu przy ul. Mikołowskiej. Jego ciało ze względu na represje hitlerowskie nie zostało wydane rodzinie i spoczęło w nieznanym miejscu na terenie Katowic.

Armin Lach

Pełną wersję tekstu wraz ze źródłem, przypisami i grafiką znajdzie czytelnik w najnowszym wydaniu Rocznika Muzeum w Tarnowskich Górach tom VII.

 

Montes Nr 116