Na początku grudnia dzieci oczekiwały pojawienia się św. Mikołaja, który był szczodry, ale nie tak bogaty jak Dzieciątko (na Śląsku nigdy tych pojęć nie mieszano). Źródła pisane wspominają, że w XIX wieku przeważnie obdarowywał jabłkami i orzechami lub elementarzami do nauki języka polskiego. W bogatszych domach dochodziły jeszcze inne smakołyki, np. cukierki, czekoladki czy pierniki, ale te łakocie często przechowywano do Bożego Narodzenia, ponieważ w Adwencie poszczono
W XX wieku mikołajowe prezenty wzbogaciły się o „sztrykowane” rękawiczki, skarpetki. Prezenty nie były rozdawane za darmo, dzieci cały rok musiały się dobrze sprawować, a na koniec zostały przeegzaminowane ze znajomości pacierza. W przypadku złego zachowania bądź tremy, która skutecznie uniemożliwiała wyrecytowanie pacierza, diabelska asysta z ochotą wymierzała chłostę, potem wręczała papierową torebkę kartoflanych obierków i węgla. Tak bywało w przypadku, kiedy św. Mikołaj osobiście odwiedzał dom. Jeżeli nie udało mu się dotrzeć, wówczas podrzucał swoje prezenty do zostawionych na parapecie butów, które musiały być wyczyszczone.
Nieco inne światło na mikołajową tradycję rzucała pewna dziecięca książeczka, która kilka lat temu trafiła do tarnogórskiego Muzeum. Zawiera wierszyki o tematyce świątecznej (pisana w języku niemieckim), a na okładce pojawia się starszy pan z długą, siwą brodą, w niebieskim płaszczu, z workiem prezentów, rózgą i przystrojoną choinką. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że to św. Mikołaj. Książeczka pochodzi z przełomu lat 20. 30. XX w., więc przypuszczalnie jest to nieco wcześniejsza, ikonograficzna, wersja tego świętego. Przyzwyczailiśmy się do postaci w czerwonym kubraczku, która od niemal 100 lat występuje w reklamie popularnego napoju. Z treści tej książeczki dowiedziałam się, że to Knecht Ruprecht – współcześnie na Śląsku postać mało znana. Parobek, służący, niegdyś był podwładnym św. Mikołaja, który w protestanckich realiach gdzieś się zagubił. Jawi się jako sympatyczna i dobrotliwa postać (chociaż spod ręki wystaje groźna rózga, która była używana względem krnąbrnych dzieci).
Z jego zasobnego worka wysypują się prezenty: różnego typu zabawki, orzechy, jabłka. Swoją drogą, w naszych czasach pełnych egzotycznych smakołyków, te ostatnie raczej nie byłyby mile widzianymi prezentami. W odróżnieniu od realiów śląskich z początku XX w., gdzie we wspomnieniach pojawia się wątek plebejskich rarytasów. Mianowicie w dzień Barbórki, ojciec wracający z uroczystości przynosił „ żymły i kawałek wusztu”, które były swego rodzaju podziękowaniem za wypolerowanie guzików przy mundurze, porządnym wyczyszczeniem butów i skóry górniczej, wówczas nieodzownym elementem stroju paradnego.
Prezenty od Dzieciątka, które w wieczór wigilijny znajdowano pod choinką, bywały zdecydowanie okazalsze (co nie oznacza, że były droższe), a niektóre z nich po latach trafiały do muzealnych zbiorów.
W zbiorach tarnogórskiego Muzeum znalazła się srebrna papierośnica z 1916 r., która była prezentem bożonarodzeniowym narzeczonej dla ukochanego, o czym informuje zamieszony na niej grawer.
Jednym z takich „Dzieciątkowych” prezentów jest lalka pochodząca z końca XIX w. Główka jest biskwitowa (nieszkliwiona porcelana), ręcznie malowana. Niejednokrotnie słyszałam opowieści, że w czasach ekonomicznie trudnych (zawłaszcza wojennych) i w bogatych domach prezenty bywały skromniejsze, np. do tego typu lalki Dzieciątko ofiarowywało nową sukienkę, dziwnym zrządzeniem losu w kolorze babcinego, starego obrusu. Tego typu zabawki były szanowane i „udostępniane” dzieciom tylko od wielkiego święta np. w urodziny. Poza tym były szczelnie pakowane i odkładane na szafę, ewentualnie dekorowały „paradne izby”, gdzie tylko cieszyły oko. Na co dzień dzieci musiały zadowolić się „niefachowymi graczkami”, co oznaczało, że zabawki winny być tańsze, a jeśli je dziecko zniszczy, wielkiej szkody nie będzie.
Innym, bardzo efektownym prezentem dla dzieci były serwisy porcelanowe dla lalek. Często były również zabawkami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie, co w dzisiejszych czasach chyba zupełnie się nie zdarza.
Łyżwy na początku XX wieku były stosunkowo rzadkim prezentem. Spotkałam się ze wspomnieniem, że jedną parę łyżew podarowano bliźniakom. Oni przykręcali do butów po jednej sztuce i, łapiąc się za ręce, wspólnie ślizgali.
W latach wojny i kryzysów, wiele innych prezentów było wykonywanych w domowych warunkach. Szczególnie często robiono mebelki, a nawet całe domki dla lalek. Były to prezenty nietuzinkowe. Inni z kolei wspominają takie prezenty, gdzie Dzieciątko tuż przed Bożym Narodzeniem skryło ulubiony, za mały sweter. Natomiast pod choinką zostawiło większy i „tylko” dodało swojej włóczki.
Bogusława Brol
Na koniec może warto zadać pytanie, czy nasze dzieci będą miały jakąś zabawkę, którą będzie można zobaczyć na muzealnej wystawie?