Ślub i wesele to jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu
Muzeum w Tarnowskich Górach posiada w swoich zbiorach pamiątki nawiązujące treścią do tych radosnych obrzędów. I może przyglądając się im, powspominajmy, cóż to były za wesela…
Prawdziwą kopalnią wiedzy na temat dawnych godów weselnych jest niewielka książeczka z 1900 roku autorstwa Józefa Gallusa pt. Starosta weselny… Użytkowana była przez niejakiego Podstolca z Rybnej. Pieśni i oracje opatrzono tekstem, który opisuje dawne wesela (najprawdopodobniej te z przełomu XVIII/XIX wieku), a jednocześnie porównuje jego przebieg z uroczystością współczesną. Cytując: „nowoczesna cywilizacja, wszystko (…) do góry nogami przewróciła. Na wsiach i wioskach pozakradały się nowości, a stare zwyczaje poszyły w kąt, o których tylko jeszcze starzy ludzie mogą opowiadać”.
Po czym przytacza przykład, że dawniej to drużbowie weselni osobiście zapraszali gości. Czynili to jeżdżąc konno w sobotę przed planowanym weselem. Jednocześnie utyskuje na zwyczaj spraszania gości biletami (papierowymi zaproszeniami), „pożal się Panie Boże, często bardzo – niemieckimi”.
Autor wspomina między innymi o tak zwanych „przywiarkach” – ślubnych zwyczajach, które w pewnej mierze przetrwały do naszych czasów. Wśród nich można wymienić następujące:
– tuż przed wyjściem do kościoła kobieta zabiera kawałek chleba, aby w nowo zakładanej rodzinie nigdy go nie brakowało,
– deszcz podczas jazdy z kościoła zwiastuje smutek i płacz,
– pan młody z panną młodą chcą się wzajemnie ubiec w wejściu na stopień ołtarza i w położeniu ręki na wierzchu podczas wiązania stułą – potem podług nich uzyskują przewagę w małżeństwie,
– uśmiech panny młodej podczas ślubu – wróży niepomyślne pożycie, natomiast jej płacz oznacza radość po ślubie,
– jasno palące się świece na ołtarzu upewniają, że to będzie szczęśliwe małżeństwo,
– żądanie pieniędzy na ofiarę przez kobietę ma spowodować, że w przyszłości mąż będzie oddawał żonie wszystkie pieniądze,
– zwyczaj zatrzymywania młodych po wyjściu z kościoła sznurem weselników ma ich skłonić, aby się wykupili,
– woźnica łamie bat i prosi o pieniądze na nowe biczysko.
Wiano panny młodej
Dawne małżeństwa przeważnie były aranżowane. Rodzice przyszłych nowożeńców starali się uważnie dobrać odpowiednich współmałżonków dla swoich dzieci. A że sprawa była bardzo delikatna i wymagała nie lada dyplomacji, dlatego posiłkowano się swatami (na Śląsku takie osoby zwano również klytami). We wstępnych rozmowach ustalano posag panny młodej. Bez konkretnego posagu (wiana) do zawarcia ślubu nie dochodziło. Czasami ojciec panny na wydaniu miał tak wysokie mniemanie o walorach córki, że śmiałka, który zapytał o posag nazywał Der Lumpen i zakazywał jakiegokolwiek kontaktu z taką personą. Jednak we wspomnianej książeczce Józefa Gallusa ta kwestia jest wytłumaczona: syn odbierający gospodarstwo po ojcach, by się przy niem utrzymać (co szczególnie w okolicach fabrycznych jest sztuką) i resztę familii mógł spłacić, zmuszony jest szukać żony z pieniędzmi, choćby nawet z ofiarą swych uczuć. Na wiano panny młodej mogły się składać: ziemie lub pieniądze, wszystko zależało od sytuacji ekonomicznej rodziny. W skład posagu wchodziły zwyczajowo inne rzeczy, bez których nie mogła się obyć nowo założona rodzina: np. pierzyny, pościel, ręczniki i itp.
Jeszcze w pierwszej połowie XIX w. obowiązkowym meblem, jaki musiała mieć panna na wydaniu wywodząca się z chłopskiej rodziny, była skrzynia posażna – to w niej składano rzeczy, które zabierała młoda żona.
Na przełomie XIX/XX wieku wymogi nieco się zmieniły, wówczas starano się o wszystko „od igły do bifeja” i skrzynie posażne nie były już potrzebne.
Jeżeli rozmowy przebiegły pomyślnie, a rodzice i młodzi wyrazili zgodę, czyli byli po „słowie”, wówczas dochodziło do zaręczyn – zrękowin.
Obowiązkowo należało załatwić wszystkie sprawy kościelne, czyli dać na „zapowiedzi”. Jeszcze do połowy XX wieku, z czasów przedpiśmiennych praktykowano zwyczaj trzykrotnego czytania zapowiedzi z ambony (funkcjonowało powiedzenie: „spadli już z ambony”, co oznaczało, że wesele jest tuż tuż).
Czas wesel
W śląskich realiach za najlepszą porę do organizowania wesel, uznawano wczesną jesień (po żniwach), kiedy domowe spiżarnie (komory) były obficie zapełnione, a brakujące produkty można było kupić za stosunkowo niewielkie pieniądze. Głównie z powodów ekonomicznych starano się nie urządzać wesel na przednówku, chyba że sprawy zaszły za daleko, to przygotowywano je w najbliższych tygodniach, jednak było ono skromniejsze.
Niegdyś organizowano również wesela podwójne, przeważnie jeżeli panny młode były siostrami. Wiązało się to z tym, że w domu było więcej dziewcząt i w kolejnych latach rodzinę czekałyby niebagatelnie wydatki. Wówczas ze względów ekonomicznych decydowano się na takie rozwiązanie.
W drugiej połowie XX wieku do takich sytuacji dochodziło sporadycznie. Co więcej usilnie wierzono, że wzajemne zobaczenie panien młodych, może spowodować, że jedna z nich będzie nieszczęśliwa, taki dwudziestowieczny „przywiarek”.
Wesela do pierwszej połowy XX wieku urządzano w domu panny młodej, gdzie warunki były odpowiednie jedynie dla tak zwanej „gościny”, czyli poczęstunku. Natomiast zabawy taneczne miały miejsce w karczmie. Na tam organizowaną zabawę mógł przyjść każdy zainteresowany, który chciał posłuchać muzyki czy potańczyć. W niektórych śląskich miejscowościach na tak organizowane tańce schodziła się cała młodzież.
Podczas trwania wesela, gości zabawiano różnymi śmiesznymi opowieściami. Dbano o to, aby pojawiały się jakieś nowe detale, które zaskoczą uczestników.
Ślubne stroje
O strojach ślubnych ze Starosty weselnego dowiadujemy się, że niektórzy Ślązacy: „mają miłość do wszystkiego, co po swych dziadach odziedziczyli, nie pozwalają swym dzieciom przyodziewać się w kuse kapudroki i żakiety, szaty i szlajery gdy idą do ślubu”. Te szaty i szlajery to nic innego jak białe sukienki i welony dla kobiet, a dla mężczyzn fraki.
Panny z rodzin chłopskich do ślubu ubierały się na ludowo, ale od drugiej połowy XIX wieku coraz powszechniejsza staje się moda na białe sukienki. I faktycznie przeglądając muzealne archiwa zdecydowanie więcej jest ślubów w stroju „pańskim”.
Jeżeli panna młoda decydowała się wystąpić tradycyjnie, z reguły ubierała się w jaklę. Jakle były bardzo eleganckie, wykonane przeważnie z jedwabnego atłasu lub aksamitu. Strój zamawiano u krawca, wybierając najlepsze gatunki tkanin tak, aby służył przez długie lata (czasami nawet do późnej starości). Na ślubnych zdjęciach często widzimy młode mężatki otulone w wełnianą chustę tzw. „szpigiel”.
Panna młoda ubrana „na ludowo” i po „pańsku” na głowie zawsze miała mirtowy (mertowy) wianek. Dość popularnym zjawiskiem na początku XX wieku był zwyczaj, aby je zasuszać i sporządzać z nich pamiątkowe obrazki. Zaramowane i oszklone pamiątki wieszano w paradnych izbach.
Celebrowane na Śląsku były również jubileusze zaślubin – głównie srebrne i złote gody. Najczęściej spotykamy pamiątki po srebrnych weselach.
Prezenty
W pierwszej połowie XX wieku prezenty stanowiły przede wszystkim drobne przedmioty gospodarstwa domowego, np. sztućce, serwis do kawy, kosz na pranie, komplet garnków i tym podobne.
Motyw zdobienia adekwatnie dobrany do sytuacji – oto bocian elegant rozpoczął już w wodnych szuwarach poszukiwania berbecia. Może niech ta scena zamknie wspomnienia o dawnych weselach.
Natomiast jako puentę przytoczmy słowa Józefa Gallusa: „Nie odbywają się też teraz, a przynajmniej bardzo mało wesela, któreby trwały po trzy i cztery dni, jak to dawniej bywało, bo czasy coraz to gorsze, a na polepszenie się nie ma dotąd żadnych widoków!”
Bogusława Brol