
Drewnianych kościołów na Śląsku zachowało się blisko dwieście, ale ten jest szczególny. Nie tylko dla miesteczkowian. W tym roku mija już 359 lat od jego wybudowania. Poniżej garść informacji o tym, co widać, i co jest w nim nieco ukryte
Nowak, Penkaty, Gembczyk, Mańka, Siwiec, Tyla czy Kromołów to tylko niektóre z nazwisk, które od trzech i pół wieku widnieją na ścianach miasteczkowskiego kościółka. Pojawiły się wyryte w belkach w czasie budowy, na jej zakończenie i w czasie późniejszych remontów. Kościółek przeżył niejedną wojnę, zmiany granic, światowe zawieruchy , ale stoi nadal i ma się znakomicie. Większość z wyrytych na ścianach nazwisk też: prawie wszystkie występują w Miasteczku Śląskim nadal i …nie zanosi się na ich zniknięcie.
To, co stałe… i zapisane
Wymieniony jako pierwszy Jan Nowak w najbardziej eksponowanym miejscu kościoła – na belce tęczowej – pojawia się w roli pisarza miejskiego jako Novatius. Na chórze, rejestrując etapy budowy i tego, co po niej, podpisał się już jako Nowak. Dlaczego?
– Tego nie wiadomo, w tamtych czasach w pisaniu – także nazwisk – panowała duża dowolność – wyjaśniał nieżyjący już Marek Kaleja, historyk-amator, który dzieje kościółka zgłębił jak mało kto. Zresztą, proces odkrywania tego niezwykłego zabytku cały czas trwa.
Trzeci w kolejności Marcin Gembczyk (a właściwie Gembck) do niedawna w opracowaniach występował jako jeden z budowniczych kościoła. Najpewniej nazwisko wyryte przy południowych drzwiach oznacza jednak miejscowego kowala, który podjął się – albo naprawy, albo wbudowania w drzwi zamka.
– Mimo to Gembczyka – wspólnie z Dziejkowicem – uznajemy za budowniczych kościoła – wskazywał Marek Kaleja wskazując, że Gembczyk na pewno był wyjątkową postacią.
– Po pierwsze był piśmienny. Mało tego, dziesięć lat przed budową kościoła napisał statut połączonych cechów miasteczkowskich! – wyjaśniał kiedyś historyk.
Wymieniony na belce Mańka to w połowie XVII wieku burmistrz Miasteczka, który według zapisów dawnych kronikarzy miał ufundować działkę pod budowę świątyni. – Tak z pewnością było, ale najbardziej możliwym scenariuszem jest to, że działkę dał jako zarządzający gminą, a więc nie własną – domniemywał w toku badań Kaleja.
Jakie historie kryją się jeszcze pod napisami wyrytymi z ścianach kościółka? Na południowej ścianie nad oknem można znaleźć napis zaczynający się niedokończoną datą „Anno 16”. Co miał oznaczać? Tego nie wiadomo. Wiadomo jednak, co oznaczają inskrypcje za ołtarzem głównym. Napis „R P (Roku Pańskiego) 1707 8 Octobris (8 października– przyp. aut.) powietrze morowe się zaczęło, w roku 1708 17 lutego ustało” to ślad wielkiej tragedii, jaka dotknęła w tym czasie cały Śląsk. Morowe powietrze to znana choćby z literatury częsta kiedyś dżuma, która w naszym rejonie w owym czasie wytrzebiła znaczną liczbę mieszkańców. Najsłynniejsza zaraza z okolicy to ta z 1676 roku z Tarnowskich Gór. To ona po błagalnej pielgrzymce do Piekar Śląskich miała ustać właśnie dzięki wstawiennictwu Matki Boskiej rozpoczynając jednocześnie „karierę” piekarskiego sanktuarium jako celu chodzących tam do dziś pielgrzymek. Czy w Miasteczku było tak samo? Tego nie wiadomo, wartym zaznaczenia jest, że w tym samym czasie do Miasteczka mógł trafić słynący w cuda obraz Matki Boskiej Siedmiobolesnej. Skąd? O tym za chwilę.
Kolejny ciekawy i mówiący o czymś wyjątkowym napis w miasteczkowskim kościółku znaleźć można na chórze po lewej stronie schodów. Podpisany już jako Jan Nowak napisał tam, że fundamenty założono w 1665 roku, belki trzymające konstrukcję ścian („przyciesi”) położono 16 września 1666 roku, a zakończono na Świętą Martę czyli 29 lipca roku następnego. Najciekawsze jest jednak to, co zdarzyło się w Boże Narodzenie tego samego roku. Temperatura była wówczas tak wysoka, że dzieci szły – jak informuje napis – na mszę boso!
To, co najstarsze
Co w kościółku pamięta jego początki? To wie z pewnością święty Jerzy, bo według wielu teorii to on był pierwszym – podobnie jak i całego miasta – patronem kościoła. Walczący ze smokiem rycerz widnieje obecnie na dwóch obrazach (jeden z nich znajdował się ponoć kiedyś w ołtarzu głównym), trzeci na koniu od 350 lat goni potwora. Gdzie? Wymalowany na deskach sklepienia nad prezbiterium. „Do towarzystwa” ma jelenie i orła. Być może to te postacie są najstarszymi malowidłami zdobiącymi kościół. – Wystrój i malowanie świątyni zmieniało się aż do niedawna, można mniemać, że to właśnie te malowidła pamiętają 1666 rok – wskazywał zawsze Kaleja.
Być może najstarsze czasy pamięta jeszcze stojąca po prawej stronie „suchatelnica” (konfesjonał), o stojących w tyłu ławkach także wiadomo, że są stare, choć nie wiadomo na pewno, czy mają aż trzy i pół, a może półtora wieku.
Poświęcenie każdej świątyni wiąże się z pomazaniem jej ścian olejami świętymi. Takie miejsca nazywają się zacheuszkami. Ślad jednej znajduje się obok ołtarza bocznego po lewej stronie, drugi sąsiaduje ze zdjęciem ks. Christopha pod chórem.
Nieco ciemne i niewyraźne zdjęcie wykonane pod koniec XIX wieku pokazuje neorenesansowy ołtarz wykonany na zlecenie ks. Teodora Christopha. Jak wyglądał z bliska? Tego nie wie nikt, nie wiadomo też, gdzie podział się po kupieniu nowego (fragmenty przechowywane jeszcze niedawno przy probostwie). Obecny, trzeci, składany z różnych części, stworzony najpewniej w latach sześćdziesiątych, ołtarz główny to połącznie nowych, górnych skrzydeł z podstawą (tzw. predellą) nieznanego pochodzenia. Leżący na nim portatyl (tzw. ołtarzyk tablicowy, czyli połączone z relikwiami świadectwo poświęcenia, które można było przenosić, z więc samodzielnie służyło także jako ołtarz) nosi datę 1876 roku i pieczęć pomocniczego biskupa wrocławskiego. Ten przyklejony do deski z kamienną podstawą dokument jest jednak odnowieniem (powtórzeniem?) poświęcenia ołtarza, sama predella pochodzi z okolic roku 1600, a więc jest starsza od kościoła. Nie wiadomo, skąd ją tu przywieziono.
– Większość ze spraw, o których mówimy, zaczynają się stwierdzeniem „być może”, „najpewniej”, ale być może dojedziemy kiedyś skąd się ta predella wzięła – prognozował za życia Marek Kaleja – nic się w tej mierze do dziś nie zmieniło.
Sam portatyl zawiera najstarszy w kościele „zabytek”.
– Są nimi szczątki świętych Rewokata i Fortunaty, a więc mają około 1800 lat! – emocjonował się po dokonaniu znaleziska Kaleja.
Części miasteczkowskich ołtarzy wędrują, niektóre mają się całkiem dobrze: resztki neogotyckiego (drugiego) ołtarza jeszcze niedawno były na parafii, dwa z trzech skrzydeł ołtarza pierwszego znajdują się we wrocławskim Muzeum Narodowym, gdzie przetrwały II wojnę światową! Dlaczego akurat tam? Do ówczesnego Muzeum Starożytności Śląskich obite płótnem deski lipowe przekazał w 1874 roku ks. Christoph, do Miasteczka trafiły z kolei około roku 1700 z Żyglina. Tamtejszy drewniany kościółek chylił się wówczas ku upadkowi i w tym samym czasie został rozebrany (w czasie budowy kolejnego drewnianego kościoła żyglinianie uczęszczali na nabożeństwa do Miasteczka).
Panta Rei – wszystko się zmienia
Kościół na początku nie wyglądał tak, jak dziś. O ile liczba okien się zgadza, liczba chórów już nie. Początkowo chóry były aż dwa! Połączono je w połowie XIX wieku przy okazji zainstalowania w kościele organów wykonanych przez mistrza Hassego z Baborowa. Ślad pierwszych schodów widać jeszcze na ścianach, po drugim wejściu, od przodu – przy ścianie południowej, została nawet w balustradzie furtka! Zostawiono ją jednak nie na pamiątkę, ale ze względów praktycznych.
– Za organami jest tak mało miejsca, że żaden większy instrument się po prostu nie zmieści – pamiętam jeszcze, jak wciągaliśmy nią trąby na górę – wspomina Maksymilian Lubos, basista orkiestry parafialnej.
Przy okazji łączenia chórów podwyższono je o około 40 centymetrów. Dziś świadczą o tym nie pasujące do kolumn podstawy i górne nadstawki. Same kolumny zresztą – poza jedną – nie są oryginalne. Pierwotnie były to kręcone spiralnie bloki drewna. Dziś świadczy o tym już tylko jeden świder, choć przed wojną były co najmniej dwa. W czasie remontu generalnego w 1938 roku wymieniono zresztą nie tylko kolumny: jedną z belek podtrzymujących chór, jako bezużyteczną (zbutwiała?) przejął – za zgodą proboszcza – jeden z mieszkańców. Dzięki temu dzieło miasteczkowskiego cieśli Tomka Wodarczyka z 1827 roku podtrzymuje dziś dach jednej z miejscowych stodół.
Ściany mają dziś miejscami białe zacieki. To nie żywica. Kościół kilka razy był bielony, raz użyto do tego nawet farby olejnej. Dzięki niej być może przetrwało to, co widać na ścianach dziś. Nieliczne przedwojenne zdjęcia kościoła pokazują jasne malowanie ścian i delikatny, geometryczny wzór, widać też na nich wspomniane spiralne kolumny.
Na pochodzących z tego samego okresu fotografiach pokazujących kościół z zewnątrz widać, że pod samym dachem brakuje ostatnich dwóch rzędów gontu. Zamiast niego widać kilka rzędów belek ściennych. Zbliżenia nie pozwalają, niestety, ani na dostrzeżenie zegara słonecznego na ścianie południowej, ani grobów z najstarszego miasteczkowskiego cmentarza. Pierwotnie, jak w innych miejscach do dziś, otaczał on kościółek, a najstarsi parafianie pamiętają jeszcze ostatnie nagrobki. Niedawno, dzięki zdigitalizowaniu zbiorów Muzeum w Gliwicach, udało się odnaleźć jedyną pokazującą cmentarny krzyż fotografię.
Na stuletnich, czarno-białych zdjęciach nie widać też południowego babińca czyli głównego wejścia do kościoła – właśnie od strony cmentarza. Wewnętrzne drzwi się zachowały, zewnętrzne, bo wejście miało laubę, przedsionek (rzeczony babiniec). Jej kształt to dziś zagadka, gdyż główne wejście do kościoła (także z babińcem) od końca XVIII wieku jest od zachodu.
Co środę w nowym kościele odbywają się nabożeństwa ku czci Matki Boskiej Siedmiobolesnej uwiecznionej na cudami słynącym obrazie. Wcześniej, co oczywiste, znajdował się on w starym kościele w ołtarzu bocznym po lewej stronie. Jego pojawienie się w Miasteczku ma oczywiście źródła w… Żyglinie, bo to przecież miasteczkowska parafia-matka. Według jednej z legend do ówczesnego Georgenbergu przywiózł go jeden z żyglińskich organistów, według drugiego przekazu winowajcą jego przeniesienia z Żyglina był ksiądz Sobalski lub Sobala, który administrował parafią pomiędzy rokiem 1710 a 1711 i miał postawić rzeczony ołtarz boczny. Trzeci przekaz mówi, że miało to związek z panującą nieco wcześniej (wspomnianą wyżej) zarazą. Gdyby połączyć dwie ostatnie hipotezy, taki scenariusz wydawałby się najbardziej prawdopodobny.
Komu bije dzwon?
Miasteczkowski kościółek wspólnie z dzwonnicą traktowany jest jako całość i „od zawsze” mówi się, że oba obiekty zostały wybudowane zostały w tym samym czasie. Tę, niezweryfikowaną nigdy przez nikogo historię wyjaśniły nowoczesne technologie. Badania dendrochronologiczne wykonane kilka lat temu wykazały, że drewno na dzwonnicę ścięto w okolicach Raciborza mniej więcej wiek później!
Te fakty są jednak niczym w porównaniu z tym, co przy okazji fotografowania kościołów i dzwonnicy na potrzeby wykładu z cyklu „Posrebrzane dzieje” odkryli Dariusz Zwardoń i Wojtek Stankiewicz.
Z przekazów kronikarskich wynika, że stary kościółek wraz z dzwonnicą miał w sumie cztery dzwony. Do niedawna uważano, że z tej czwórki przetrwał jedynie jeden i to w dodatku najstarszy! Nosi on datę 1694 i został odlany przez miasteczkowian. Napisali oni na nim „Ecce Homo” oraz „Soli Deo Gloria”, a więc „Oto człowiek” i „Jedynemu Bogu chwała”. Do czasów powojennych wisiał na wieżyczce kościółka i była nazywany „konającym”, bo obwieszczał parafii śmierć sąsiada, krewnego czy znajomego. Za proboszcza Pawła Labego był schowany – według Jego relacji – przy łóżku. Do dzwonnicy trafił niedawno.
Z najstarszych znanych dokumentów wizytacyjnych z 1747 roku wynika, że w dzwonnicy były wówczas dwa dzwony, za pół wieku pojawił się natomiast trzeci. Według zapisków Kajetan, podarowany przez rodzinę Loewenkronów, Urban oraz najmniejszy Jezus Maria Józef, zostały zabrane w czasie II wojny światowej przez Niemców. Tak myślano do niedawna. Podczas wspomnianej sesji fotograficznej w wieży nowego kościoła okazało się jednak, że Kajetan ma się znakomicie, bo… codziennie wydzwania miasteczkowianom pełne godziny!
Ile takich tajemnic kryje jeszcze nasz kościołek? O tym dowiemy się – być może – znowu wkrótce.
Mariusz Jarzombek