Pewnego dnia o świcie, jak Tarnowskie Góry jeszcze w objęciach
Morfeusza drzemały, mieszkańcy zostali ze snu wyrwani przez gwałtowny wybuch.
80% szyb wyleciało, a te domy co stały w pobliżu miejsca wybuchu były nie tylko
bez szyb, ale i bez ram okiennych i drzwiowych.
W drodze do szkoły dowiedzieliśmy się, że ten stalinowski pomnik został
wysadzony w powietrze i w naszych uczniowskich głowach w tym momencie nikt nie
myślał o szkole tylko biegiem na miejsce wybuchu.
Ale myśmy nie byli jedyni na miejscu wybuchu. Była już ogromna ilość ciekawskich
oraz milicja i wojsko. Ci ostatni szukali z takimi talerzami jeszcze za minami,
jak ludzie szeptali, ale widocznie nic nie znaleźli i przestali szukać.
Nawet byli też robotnicy co znowu taki deskowy płot stawiali.
Ale tam gdzie ten pomnik stał, była teraz ogromna dziura i wszędzie leżały kości
porozrzucane. Ludzie szeptali między sobą, że to jest niby kara boska, że tym
umarłym zabrano ich wieczny spokój bo ich ekshumowano z ich miejsc spoczynku, by
ich pod tym pomnikiem ponownie pogrzebać.
Inni znowu szeptali, że to Armia Krajowa zrobiła, za odwet za Powstanie
Warszawskie, z czym ja nic począć nie mogłem, bo o żadnym powstaniu jeszcze nie
słyszałem, a po drugie, ten komunistyczny reżim nie miał nic tutaj do szukania.
Jeszcze inni mówili o czerwonych parobkach i byli przeciwnikami tej czerwonej
zgraji.
Mnie bardzo interesowały te poszczególne wypowiedzi gawiedzi, a niektórzy się
przy tym nawet pobożnie przeżegnali.
Potem wojsko znowu zaczęło szukać a jakiś oficer wołał przez taką tubę, że
ludzie mają się rozejść, bo rzekomo mają jeszcze być bomby zegarowe zakopane i
wiara się gwałtownie rozeszła.
Dla nas uczniów też był czas, by w końcu się zjawić w szkole. Prawie cała nasza
klasa była na miejscu wybuchu, i spotkaliśmy się przy bramie szkolnej.
Krwawe ślady naszych stóp znaczyły kierunki do których klas uczniowie dążyli.
Ale my nie byliśmy sami, bo prawie cała szkoła się teraz zlatywała, z nie
ukrytym strachem w oczach.
Jak weszliśmy do szkoły, to tylko dwa przychlebki siedziały w klasie.
Pan Juasta patrzył groźnie na nas, a myśmy stali jak stado baranów przed
katedrą, które swoje zadania szkolne nie odrobiło, i czekało na wyrok.
Niektóre stopy mocno krwawiły, ale o to my młodzi się nie martwili, bo ciągle
ktoś miał skaleczenia i nie narzekał. Ale jednego z tych przychlebków wysłał Pan
Juasta do pokoju nauczycielskiego po apteczkę.
Mnie zaraz podpadło, że i w naszej klasie szyby były potłuczone, ale te skorupy
już były na kupkę pozamiatane.
Nikt nie odważył się swoją gębę otworzyć więc rzekłem niepewnie:
-Panie kierowniku wszędzie wygląda tak jak u nas w klasie?
Bo to co widziałem i słyszałem, miałem dla siebie zachować, tak mi już radzono.
-To nieprawda rzekł jeden z uczniów, tutaj brakują tylko te szyby ale tam to
brakują ramy okienne i drzwi. I nawet pół ściany tam brakowało.
A nasza maskotka klasowa rzekła: -A wojoki jeszcze szukają z talerzami na kiju,
za budzikowymi bombami, które mają być jeszcze schowane. Maskotką klasową był
jeden uczeń, który zawsze wszystko na opak opowiadał ku naszej radości, toteż
lubiliśmy go, w przeciwieństwie do tych przychlebków.
I to jest wszystko? - zapytał się Pan Juasta. A maskotka odpowiadała: Gdzie tam.
Tam jest teraz taka srogo dziura, gdzie moim zdaniem ten Stalin wleciał, a drugi
uczeń dodał - ja, razem z twoją głową, i wszyscy zaczęli się śmiać.
- Co sie śmiejecie wy głupki, a te kości od tych wojoków nie widzieliście,
broniła się maskotka, jedna baba nawet powiedziała że ta kość jest podobna do
tej, co mo w szranku schowana, i cała klasa wybuchła w śmiech, pan Juasta też.
W tym momencie drzwi się otworzyły i sekretarka zawołała kierownika szkoły do
telefonu i Pan Juasta opuścił naszą klasę.
Gdy wrócił, oznajmił nam radosną wiadomość, że ten dzień oraz następny jest
wolny od nauki, ale za to wszyscy uczniowie są zobowiązani zbieraniem resztek
szyb do pojemników, które będą w mieście porostawiane a ci zbieracze co
najwięcej przyniosą, będą wynagrodzeni.
Głośne hurra rozległo się w klasie i cała zgraja opuściła szkołę.
Z przyległych wiosek zostali szklarze i stolarze zmobilizowani, by wyrządzone
szkody szybko usunąć, ale tak szybko te powyrywane okna, drzwi i nawet
przewrócone ściany nie można było naprawić. I gdzie się tylko przyszło, to
ludzie mówili o tym pomniku.
Prawie wszystkie „andersowcy”- byli żołnierze z napisem „Poland” na rękawie
munduru - zostali aresztowani, ale po kilku dniach zwolnieni i niejeden żałował
że powrócił do kraju.
A ja tylko moje uszy nastawiałem i słuchałem ich wypowiedzi, które mnie bardzo
interesowały.
Inni znowu byli zdania, że to wysadzenie tegoż pomnika to była jawna gra
chłopięca w Ritter und Räuber. Jedno szczęście tylko było, że ludzie przy tym
nie zginęli. Drudzy mówili - a co ci przez to osiągnęli, nic. Ten pomnik będzie
od nowa zbudowany i ta komuna będzie dalej smrodziła we kraju. Taki przewrót
musi przyjść od góry a nie od dołu.
Ale zachodnie rozgłośnie prześcigały się z wiadomościami o tym wysadzeniu
pomnika. Ojcowie od moich kolegów znowu żyli w nadzei, że wnet Amerykanie
wylądują w Tarnowskch Górach, bo opór w narodzie jest już widoczny.
My chłopcy musieliśmy zawsze wtedy stać na straży przed drzwiami jak starsi
słuchali wiadomości z zachodnich rozgłośni i ostrzegać przed szpiclami. A potem
te spory między nimi. Bo jedni już wyrachowali kiedy Amerykanie tutaj wylądują,
zaś drudzy byli zdania że nim Amerykanie tutaj wylądują, to najpierw Chińczyki
zaleją nasz kraj, czego ja nie rozumiałem, ale sobie zanotowałem.
Konrad Olesch
Bottroperstr. 50, 45899 Gelsenkirchen
Ruf: 0209 / 51 64 70 k_olesch@web.de
|