Kiedy więc dyrektor gimnazjum, pan Kazimierz Flakus wziął się za planowanie
drugiego już wyjazdu do Austrii, nie mógł zapewne odpędzić od siebie pragnienia,
by i tym razem było podobnie i przeszedł sam siebie, zorganizowawszy coś, co
prawdopodobnie na długo utkwi w naszej pamięci, bo oto prócz sztandarowych
punktów programu, takich jak Wiedeń czy Ołomuniec na liście miejsc koniecznych
do „zaliczenia” znalazł się też Wolfsberg, siedziba głowy nakielskiej linii rodu
Henckel von Donnersmarck.
Na samym początku miało to być tylko zwykłe zwiedzanie, jednak później
wykiełkowała idea spotkania się z samym hrabią Andrzejem. Było to o tyle
niesamowite i nieprawdopodobne, że nigdy nikt wcześniej nie wpadł na to, by
odwiedzić Donnersmarcków na ich włościach i choć w małym stopniu przypomnieć im
to, co po wojnie utracili. Fakt tego spotkania wywołał poruszenie wśród uczniów
naszego gimnazjum. Nic więc dziwnego, że dość łatwo udało się zebrać kompletną
grupę, w czym też duży wkład miało 3 Gimnazjum w Tarnowskich Górach, które
dołączyło się do nas i zdecydowało wziąć udział w tej niezwykłej przygodzie,
która właśnie miała się zacząć...

W zamku
To była środa, 13 września, dość ponury dzień, w trakcie którego co jakiś czas
zaczynał z nieba kropić deszcz. Zbiórka miała miejsce już o 7.00 pod urzędem
gminy, co znaczyło, że w większości byliśmy nieco zaspani. Zajęliśmy miejsca,
wygodnie usadowiwszy się w fotelach i po sprawdzeniu obecności wyruszyliśmy w
drogą do pierwszego punktu wycieczki, Ołomuńca. W Ołomuńcu - głównie
zwiedzaliśmy rynek i kościół, z czego najbardziej utkwił nam w pamięci...
MacDonald! A jakżeby inaczej - nie może przecież być udanej wycieczki jak Europa
szeroka bez MacDonaldów! Po wyjechaniu z Ołomuńca skierowaliśmy się już prosto
do miejsca noclegu, czyli na Słowację.
Nazajutrz o 5.00 wsiedliśmy rześcy i gotowi do dalszej drogi, która wiodła tym
razem w kierunku Wiednia, według mnie jednego z najpiękniejszych miast Europy.
Na dobry początek Kahlenberg, później Schoenbrunn, letnia rezydencja cesarska;
przejażdżka Ringiem, Park Miejski, główna rezydencja cesarzy - Hofburg, katedra
św. Stefana, pomnik Marii Teresy itp. Po wyczerpującym dniu oczywiście znowu
trafiliśmy do autokaru, a następnie hotelu, by zjeść kolację, wykąpać się,
pozaklejać plastrem odciski i położyć spać.

Zamek w Wolfsbergu
W piątek ruszyliśmy do upragnionego Wolfsberga. Jedynie nienaturalna cisza,
panująca w autokarze zdradzała lekkie podenerwowanie wszystkich uczestników
wycieczki. Ubrani byliśmy dość odświętnie. Chłopcy ubrani byli schludnie i
ładnie, a my, dziewczyny... Z całą pewnością zrobiłyśmy wrażenia na wszystkich,
co mówię z niekłamaną satysfakcją, bo w czarnych sukienkach z godłem naszego
gimnazjum na piersi i białych bluzkach prezentowałyśmy się po postu znakomicie.
Już około godziny 12.00 znaleźliśmy się w Wolfsbergu w Alpach. I zaczęło się...
Pierwszym słowem, jakie przemknęło nam przez myśl było trywialne: „wow” - zamek
hrabiego był śliczny i odróżniał się od reszty tych, które przeznaczone były
tylko do zwiedzania. Od razu widać było, że ktoś tu mieszka i ten ktoś nie jest
kimś zwykłym. Powitali nas pracownicy zamku i po krótkiej wymianie zdań w języku
niemieckim miła starsza pani zaprowadziła nas do dużej sali, w której czekały na
nas stoły zastawione ciastem, kawą lub herbatą do wyboru. Z lekkim
onieśmieleniem zasiedliśmy i cały czas dyskretnie rozglądając się, wzięliśmy się
za pałaszowanie przysmaku. Chwila wyczekiwania, przerywana stukotem filiżanek
stawianych na talerzyku i wszedł hrabia. Od razu niemal zaczęliśmy bić brawa i
przystąpiliśmy do rozmowy. Mogliśmy pytać o wszystko. Jak poznał żonę, jak
wygląda jego dzień, jak traktują go inni mieszkańcy miasteczka, czy nawet...
jakim jeździ samochodem. Hrabia ze śmiechem wytłumaczył nam jakim, i kazał
wyprowadzić swoje Volvo na zamkowy dziedziniec. Następnie, po wypiciu kawy
przystąpiliśmy do zwiedzania zamku i szybko dowiedzieliśmy się, że prócz
ważniejszych miejsc, takich jak np. kaplica rodzinna, w której odbywają się co
ważniejsze uroczystości rodzinne, przyjdzie nam także zobaczyć jedną z wystaw
jakie często są prezentowane w zamkowych salach. Z całą pewnością jednak to nie
ona wywarła największe wrażenie na uczestnikach, a kaplica, do której weszliśmy
wraz z przewodniczką.

Wolfsberg - prezenty dla hrabiego
Po zwiedzeniu zamku skierowaliśmy się na dziedziniec, gdzie czekał też samochód
hrabiego, do którego chłopcy niemal natychmiast przykleili nosy. Na koniec
wizyty hrabia, ku ogólnemu pomrukowi niezadowolenia, pożegnał się z nami,
powiedziawszy wcześniej, że czuł się zaszczycony i szczęśliwy mogąc nas gościć i
ma nadzieję na rychłe ponowne spotkanie. Cóż więc nam innego pozostało prócz
ponownego załadowania się do autokaru i powrotu do domu, co też rychło
uczyniliśmy, cały czas dość aktywnie dyskutując na temat wydarzeń, które na tak
długo zapadły nam w pamięć.
W poniedziałek wróciliśmy do szkoły, która już huczała od plotek i pogłosek, a
już po kilku dniach dowiedzieliśmy się, że mamy ponownie spotkać się z hrabią i
przyjdzie nam nawet wcześniej niż tego oczekiwaliśmy, bo miał on pojawić się w
świerklanieckim Pałacu Kawalera. Tym razem z małżonką, księżniczką Joanną. Plan
był prosty - chórzystki w oficjalnych strojach naszego gimnazjum, które to
żeńska część wycieczki miała na sobie podczas audiencji na Wolfsbergu, zaśpiewać
miały trzy piosenki. W późne sobotnie popołudnie, 23 października zjawiliśmy się
więc o godzinie 17.30 pod Pałacem Kawalera, gdzie też odbywała się próba chóru i
zaczęliśmy przygotowania do tej małej uroczystości. Już od progu widać było, iż
cały personel hotelowy postawiony został w stan największej gotowości. Z osób
będących na wycieczce, a nie występujących w chórze byłyśmy tylko ja i moja
przyjaciółka Martyna i od razu sołtys Świerklańca, pan Pluskota powierzył nam
zadanie największej wagi - wręczenie kwiatów księżniczce oraz pamiątkowego
zdjęcia z wizyty w Wolfsbergu w formacie A4 oprawionego w ekskluzywną ramkę
hrabiemu. Około 17.40 odbyła się nerwowa próba chóru. Pani Sczendzina, która
zajmuje się jego prowadzeniem, niemal co chwilę upominała zdenerwowane
chórzystki, zwracając uwagę na każde ich potknięcie oraz złą tonację głosu
pragnąc przy tym, aby wszystko udało się perfekcyjnie. Sprawę utrudniał też
fakt, iż dziewczyny ustawione były na schodach Pałacu Kawalera, mimo iż
przepięknych, niezbyt nadających się do tańczenia i podrygiwania, które przecież
było nieodłącznym elementem występu naszego chóru.

Hrabia Andrzej
Aż w końcu, gdzieś około 18.15 pod Pałac Kawalera podjechał powóz z
hrabiostwem.Podenerwowanie w korytarzu pałacu sięgnęło zenitu - szybkie
poprawki, chór ustawił się, weszło hrabiostwo i... „Es geht los”, zaczęło się,
jak ktoś stojący obok mnie i Martyny mądrze powiedział. Chór zaczął od
„Dziecinnej piosenki”, która najwidoczniej bardzo wpadła w ucho hrabinie
Joannie, która cały czas się uśmiechała i nie spuszczała oczu z naszych
dziewcząt, które zachęcone tym starały się śpiewać jeszcze lepiej i lepiej, co
najwidoczniej uspokoiło panią Sczendzinę, która również zaczęła zachowywać się
bardziej naturalnie i porzuciwszy sztywne obejście żywo dyrygowała, co chwilę
zerkając na najważniejszych widzów, czy aby koncert wywiera na nich należyte
wrażenie i czy nie robią czegoś źle. Po skończeniu piosenki, zwieńczonej
brawami, na środek wyszła pani Sylwia Białas, nasza tłumaczka, która powitała
gości. Podziękowała raz jeszcze za gościnę w Wolfsbergu. Hrabia powiedział, że
czuł się wielce szczęśliwy, mogąc nas gościć. Następnie wręczono gościom
prezenty, z którymi podeszłyśmy my dwie, a następnie pani dyrektor hotelu Ilona
Łuczak, wręczając obraz z widokiem Pałacu Kawalera. Później chór kontynuował
występ, a kiedy śpiewał „Ave Maria”, hrabina szeroko uśmiechnięta zaczęła
wspólnie śpiewać jego łaciński odpowiednik wraz z dziewczynami.
Po koncercie hrabia podziękował za wspaniałe przyjęcie, piękny koncert.
Następnie oznajmił nam, że... z największą chęcią umożliwi nam spotkanie ze
swoim kuzynem, księciem Guidotto Henckel von Donnersmarckiem, z linii
świerklaniecko-tranogórskiej. W tym momencie wszystkie oczy zwróciły się w
stronę dyrektora Kazimierza Flakusa - no tak, oczywiście o swoich zamiarach nic
nam wcześniej nie powiedział, przez co po ogłoszeniu tej wspaniałej nowiny wśród
uczennic gimnazjum wybuchła euforia. Na koniec spotkania niektóre chórzystki
zaczęły się rozchodzić i już tylko nieliczni byli świadkiem wręczenia przez
hrabinę prezentu pani Sczendzinie - bombonierki z godłem Wolfsbergu na
opakowaniu, ze słynnymi słodyczami w środku oraz zdjęciem z dedykacją podpisanym
przez hrabiostwo.
Minęła już 19.00, kiedy spod Pałacu Kawalera zniknęła ostatnia członkini chóru
szkolnego i cała przygoda skończyła się. Nie na dobre jednak, co to, to nie, bo
przecież w najbliższym czasie, już na wiosnę, planowane jest spotkanie z
księciem Guidottem! Swoją drogą ciekawe, czy będzie ono tak wspaniałe jak to z
hrabią Andrzejem i księżniczką Joanną... No cóż, zobaczymy...
Maria Flakus
Na tarnogórskiej ziemi

Powitanie przed ratuszem
Hrabia Andrzej i hrabina Joanna Henckel von Donnersmarck poza
spotkaniem z gimnazjalistami odwiedził także inne miejsca na Ziemi
Tarnogórskiej. W niedzielny poranek, 24 października, hrabia zwiedził posiadłość
swego dziadka, czyli zespół pałacowo-parkowy w Nakle Śląskim. Zobaczył sam zamek
i otaczający go park. Ważnym punktem była także wizyta w mauzoleum rodowym,
gdzie pochowani są pradziadkowie i prapradziadkowie hrabiego Andrzeja. Mauzoleum
znajduje się obok kościoła parafialnego. Inicjatorami budowy tej świątyni jak i
jej dobrodziejami byli przodkowie hrabiego Andrzeja.

Stare Tarnowice, Gospoda „Wrochema”
Kolejnym punktem wizyty było spotkanie z przedstawicielami władz miasta
Tarnowskie Góry i Powiatu Tarnogórskiego. Spotkanie odbyło się w tarnogórskim
ratuszu. Miasto reprezentował zastępca burmistrza Pan Krzysztof Łoziński. Powiat
natomiast sam starosta tarnogórski Józef Korpak. Od tego ostatniego hrabiowska
para otrzymała witraż z przedstawieniem herbu powiatu. Hrabia bardzo poruszony
tym prezentem podziękował. Zwrócił uwagę, że ten prezent jest mu szczególnie
bliski, gdyż w herbie Powiatu znajduje się srebrna róża z herbu jego rodziny.

Świerklaniec - pamiątkowe zdjęcie hrabiego z żoną i gimnazjalistami
Tuż przed południem goście udali się do kościoła pw. św. Marcina w Starych
Tarnowicach. Tamtejszy proboszcz powitał ich po niemiecku, co wywołało niejakie
zdziwienie wśród zgromadzonych na mszy św. Niewielu spodziewało się, że tym
razem jest wśród nich hrabia Henckel von Donnersmarck z małżonką. I ta świątynia
była zbudowana m.in. z funduszy przekazanych przez rodzinę hrabiego. Po mszy
goście zwiedzili zabytkowy, kościół. Ostatnim punktem pobytu na Ziemi
Tarnogórskiej były odwiedziny na zamku Wrochemów. Ostatnimi przedwojennymi
właścicielami tego zamku byli krewni hrabiego z linii książąt von Donnersmarck.
AK-P
|